Na początku przyznam, że miałam ogromne trudności z obejrzeniem pierwszej części - kiedyś zaczęłam, obejrzałam do połowy, zapomniałam. Teraz na dniach chciałam obejrzeć, żeby mieć jakąś podbudowę pod drugą i część i znowu było ciężko i oglądałam na raty. Jakoś mi nie podeszło.
Postać Newta jest ciekawa i fajnie napisana - jako badacz zafiksowany na punkcie swoich zwierzątek, wycofany, introwertyk, trochę może nawet z jakimś aspergerem. Nie jest to typowy bohater pierwszoplanowy i to szanuję. Wydaje mi się jednak, że misz-masz wątków Newta i Grindelwalda nie wychodzi nikomu na dobre - jest tego za dużo, wszystko się miesza, a przy tym niemiłosiernie ciągnie.
Postaci drugoplanowe miały jakieś swoje smaczki, ale były dużo ciekawsze w pierwszej części. W drugiej niektóre żarty Kowalskiego są bardzo na siłę, jego wątek z Queenie jest rozciągnięty (momentami można zapomnieć, o co tam chodzi), Tina wydaje się być niesympatyczna. Mimo że spędzają ze sobą sporo czasu ekranowego to relacje między bohaterami są jakieś dziwne i ograniczone. Nie ma w tym płynności i jakiejś iskry, która była widoczna w pierwszej części.
Najfajniejszą sceną Newta i Tiny jest scena w archiwum francuskiego ministerstwa. Jest urocza, Newt jest sobą i naprawdę ciężko się nie uśmiechnąć. W finale decyzja Queenie o dołączeniu do Grindelwalda jest logiczna, ale może być zaskakująca dla widza, także to też szanuję. Zwłaszcza, że to pokazuje spryt Grindelwalda, jego charyzmę i to, dlaczego udało mu się mieć tylu zwolenników
Grindelwald jest najjaśniejszą postacią filmu, ale nie ma żadnych jego zbrodni, ani z przeszłości, ani z teraźniejszości. Depp dał radę, miałam obawy co do niego, ale widać, że przemyślał sobie tę postać i ma pomysł na to, w jakim kierunku go kreować. Grindelwald nie jest zaślepionym czarnym charakterem, a bardziej kimś, kto buduje ruch polityczny. Zresztą też był taki zamysł na niego chyba od początku jego wątku w HP - ze względu na czas działalności miał być magiczną wersją Adolfa, co tutaj też widać. Ludzie traktują go jako człowieka, który ma zdrowe poglądy na wiele spraw, a że nie widać żądnych jego zbrodni to ciężko się z nim nie zgadzać, także z punktu widzenia widza.
Oczywiście są rzeczy, które się udały i są to zdecydowanie sprawy techniczne – efekty (chociaż momentami wydają się być jakieś ubogie), kostiumy, magiczna strona Paryża, dźwięki. No i Grindelwald zdecydowanie jest plusem. Fajnie wypada też Jude Law jako młody Dumbledore ale
jest go zdecydowanie za mało
.
Co chwile wrzucane są jakieś mrugnięcia do fanów Pottera, ale przy olewaniu kanonu zaczynają one bardziej wkurzać, niż cieszyć. Fakt, że jak jest widok na Hogwart i motyw muzyczny z Harry’ego to człowiek ma ciary to chyba za mało.
Z wątków zaczerpniętych z Pottera: - morderstwo małżeństwa z dzieckiem, czyli scena wprowadzona na siłę, jedyna rzecz, jaka ma pokazywać, że Grindelwald jest EVIL (chociaż nie on morduje), - McGonagall, która uczy w Hogwarcie zanim się urodziła. Można? Można. Pewnie Rowling teraz zacznie wciskać, że to była jej matka/ciotka/ktokolwiek, ale podobno w scenariuszu jest jak byk „młoda profesor McGonagall”, także tego. - Dumbledore jako nauczyciel obrony przed czarną magią, mimo że był nauczycielem transmutacji, ale skoro w Hogwarcie była już Minerwa to trzeba było mu znaleźć inne zajęcie. Scena żywcem z Więźnia Azkabanu, nawet pojawia się coś podobnego do księżyca w pełni, - relacja Newt-Dumbledore trochę jak Dumbledore-Harry, czyli nic ci nie powiem, rób co mówię, zaufaj mi. - sceny Grindelwalda z Dumbledorem, które są po prostu najgorsze. Jeszcze widziane w tym Zwierciadle Ain Eingarp, które zupełnie inaczej działało XD - Nicolas Flamel – spoko sympatyczny dziadek, to było akurat urocze :D - wątek rodziny Lestrange, też bardzo rozciągnięty i w sumie nie wnosi absolutnie nic, a jeszcze stwierdzenie, że ich ród w linii męskiej wygasł i skąd się w takim razie wziął później mąż Belli? :D - no i wisienka na torcie, czyli zaginiony-wyciągnięty z dupy brat Dumbledore’a. Wątek, który nie ma racji bytu na tylu poziomach, że uratować go może tylko to, że Grindelwald kłamie – ale to będzie żenujące wyjście z całej sytuacji. Zresztą nawet, jeśli to kłamstwo, to w Insygniach Śmierci musiałoby być o tym wspomniane, nie ma innej opcji. 3 razy nie, żenada. Jestem po prostu wkurzona na to. I jeszcze ten cudowny zbieg okoliczności na okręcie, którym na pewno był Titanic, jestem tego pewna XD Mogli uratować Jacka i zrobić coś dobrego, a nie wprowadzać wątki znikąd.
Podsumowując – Rowling idzie w złą stronę, nie można pisać uniwersum od nowa, łamiąc przy tym wszystkie jego zakazy. Film jest zwyczajnie jednym wielkim zapychaczem, najważniejsze rzeczy dzieją się na końcu i na początku, a to dopiero druga część z podobno pięciu. Jest rok 1927, pojedynek Dumbledore-Grindelwald będzie w 1945. Jak na wstępie – lepiej było zrobić jeden porządny film o Newcie, a wątek Grindelwalda potraktować jako osobną część uniwersum i zrobić osobne 1-2 filmy. Dużo lepiej by to wyszło. W Potterze jest tyle historii, które można rozwinąć na to, co się działo przed Harrym, co się działo po Harrym, że nie ma sensu się aż tak rozdrabiać. Gdyby nie to, że oglądałam ten film w kinie i efekty zrobiły swoje, to pewnie bym znowu oglądała na pięć rat.
"Don't you worry, brother - our bond is unbreakable"
WYSZŁO CHOLERNIE DŁUGIE, I TAK SIĘ HAMOWAŁAM, PRZEPRASZAM. GENERALNIE MOJE SERCE FANKI POTTERA JEST ZDRUZGOTANE :( Wiem, że jestem zdecydowanie nieobiektywna, ale trudno ;p Ja i tak jestem bardziej fanką potterowskich książek, niż filmów – po adaptacjach zawsze byłam zawiedziona, zawsze mi coś nie pasowało – wyjątkiem był Więzień Azkabanu i pierwsze Insygnia Śmierci, drugie już mniej, ale dały radę.
"Don't you worry, brother - our bond is unbreakable"